Zabawa w pracę

Czy da się lubić swoją pracę?

Często będąc w pracy, pracując jeszcze na etacie w laboratorium, zastanawiałam się, jak to możliwe, że siedzę, bawię się jak dziecko i mi za to płacą. Uczyłam się tyle lat, liczyłam całki, zaliczyłam po kilka razy potwornie trudne egzaminy, uczyłam się o laserach, o implantach o wiązaniach wodorowych i o nurtach filozoficznych, żeby teraz robić  z takim zapałem to, co robię. W tym czasie poważni panowie z mojego rocznika prowadzą poważne negocjacje w poważnych międzynarodowych korporacjach.

A ja? Trochę dziwne to wszystko. Mam w jednej ręce wielką czarną walizkę z rzucającą się w oczy żółtą naklejką budzącą grozę. Trochę na wyrost, bo nie mam w środku nic nielegalnego, tylko sprzęt pomiarowy, więc radioaktywna koniczyna jest wyłącznie do ozdoby.

Na wózeczku o 2 kolach ciągnę za sobą przeciętą na pół butlę gazową, z której sterczą plastikowe wężyki. Parkuje mobilny lab na trawniku i po chwili wracam z 1.5 metrowymi tyczkami. Ha! Zapomniałam o młotku! Biegnę i wracam z wielkim gumowym młotkiem.

[Pół godziny później]

Siedzę na trawie, ptaszki śpiewają, wiatr rozwiewa włosy, a komora jonizacyjna w mierniku bada stężenie radonu w powietrzu glebowym.

W takich warunkach poniedziałki nie bolą, a we wtorek nie zaczyna się nerwowe odliczanie do piątku.