Życie w świecie on-line

Do pewnego momentu nie uprawiałam internetowego ekshibicjonizmu. Nadal na moim prywatnym profilu w mediach społecznościowych nie zobaczysz, co jadłam na śniadanie ani jak wygląda mój facet w kąpieli (ten roczny), raczej nie wrzucę zdjęcia topless (choć właśnie tak zazwyczaj piszę swoje teksty* ). Za to bardzo polubiłam udostępnianie merytorycznego „contentu” i dzielenie się wiedzą. Wciągnęła mnie niesamowicie popularyzacja nauki. Okazało się, że jest interakcja i że po tej drugiej stronie są ludzie, którzy chcą słuchać i czytać, poznawać nowe rzeczy. A ja mogę się dzielić tym, co kocham. Czasem popełniam też bardziej osobiste wpisy jak ten, nie wychodząc jednak nadal poza pewne pierwotnie założone granice. Nauka, edukacja i tematy powiązane.

I tak sobie istnieję w tym moim wirtualnym świecie, zwłaszcza teraz, w czasie pandemii. Tu coś napiszę, tam coś napiszę. Tu się komuś spodoba, tam ktoś skomentuje. Ale nie może być cały czas tak kolorowo…

ja vs krytyka

Krytyka w życiu codziennym (tym realnym i pozainternetowym) jest czymś nieco innym niż krytyka w internecie. Bardzo fajnie o tym opowiedział Maciej Wieczorek na kanale biznes 2.0. Ogólnie polecam. On tam m.in. powiedział, że aby się przejmować krytyką i brać ją do siebie, muszą być spełnione 2 warunki. Żeby było jasne – oba jednocześnie! Osoba, która Cię krytykuje musi być a) kompetentna i b) życzliwa. Więc jeśli ktoś w internecie Cię obraża to nie jest z definicji życzliwy, a jeśli nie zna się na temacie i zarzuca Ci, że nie masz racji, to nie jest kompetentny. Żeby sobie z krytyką radzić, zarówno w internecie, jak i w życiu, trzeba oprócz tej wiedzy tajemnej mieć dystans. I czasem umieć się powstrzymać od wchodzenia w interakcje.

To tyle w teorii.

Mój problem polega na tym, że mam poczucie misji. Cholerną chęć naprawiania świata i naiwną wiarę w ludzi. Czasem dzięki temu jest łatwiej, bo nie muszę „weryfikować” tego, co czuję, że jest dobre. I mówię całkiem serio, wychodząc z założenia, że świat jest cudownym i pozytywnym miejscem, najczęściej ta teza się po prostu potwierdza. A jeśli nie? To czy miałabym na to wpływ?

Mam kilka przykładów z życia wziętych. Np dlaczego płakałam jak mi kilka lat temu ukradli samochód spod okna? Nie, nie dlatego, że nie mam samochodu. I wcale nie dlatego, że nie zdążyłam go ubezpieczyć…  Płakałam z powodu trudnego do opisania rozczarowania tym „innym człowiekiem”, który się połasił na cudzą własność. Cudzego Hyundaya I20. Teraz to mi go nawet żal, bo jak już ryzykował to mógł podejść do sprawy bardziej ambitnie. Obok miał kilka samochodów marek premium. Ale do tego trzeba by było mieć jaja. On bez jaj, ja bez samochodu. Ale dalej z naiwną wiarą w drugiego człowieka i jego dobre intencje.

 

 

* Przygotowuję też często oferty, odpowiadam na maile w takimm niekompletnym stroju. Nie zobaczysz mnie jak robię TO w parku albo galerii handlowej czy w restauracji, ale sytuacja poniekąd zmusiła mnie w ostatnim roku do owianego złą sławą multitaskingu, kiedy stał się on moją jedyną szansą na przetrwanie. Przetrwanie bez ubranka z wiązanymi rękawami 😉 Zgadniesz, co mam na myśli i co mają do tego „gołe cycki”? jeśli nie to odsyłam do doktoratu siostry Marii Skłodowkskiej, Bronisławy Dłuskiej, która naukowo zajmowała się właśnie… karmieniem piersią 🙂 )

 

 

.